Japonia to kraj dużych liczb, lub zadziwiających liczb, w zależności jak na to spojrzeć.
Na przykład całe 126 milionów Japończyków żyje tylko an 3 % swojego terytorium, ponieważ reszta to góry i lasy, czyli tereny trudno dostępne.
Samo miasto Tokyo to ponad 13 milionów mieszkańców, ale jako Metropolis to już daje ponad 35 milionów ludzi, mieszkających właściwie w granicach 1 godziny jazdy pociągiem.
Przez największą stację kolejową Shinjuku, każdego ranka między 6-9 rano przechodzi ponad 8 milionów ludzi, jadąc do pracy, szkoły, czy przesiadając się na inny pociąg, by jechać dalej.
Przez największe skrzyżowanie dla pieszych w Shibuya w godzinach wieczornych przechodzi do 8 tysięcy osób na minutę.
Tego typu liczb można podać więcej, ale zmierzam do sedna: jak tego typu zagęszczenie wpływa na definiowanie przestrzeni osobistej? Jak osoby kreują rozumienie granic osobistych? I tu zaskoczenie, ponieważ słynne eksperymenty amerykańskie z psychologii behawioralnej nad życiem w gęstych aglomeracjach (zwrost agresji, przestępstw, chaosu i brudu), jakoś nie przekładają się bezpośrednio na życie w wielkich miastach japońskich.
Czyli chodzi o coś innego, a nie tylko o ochronę swojego, prywatnego terytorium, No własnie, w indywidualistycznej kulturze Zachodu mamy tendencję do walki o swoje granice, natomiast w Japonii indiwidualne granice są bardziej elastyczne, i co za tym idzie, łatwiej o ich dzielenie z kimś innym. Na przykład, przez wiele wieków, rodzina była podstawową jednostką rozpoznawalną przez władze kraju, a nie indywidualna osoba.
Oczywiście w myśleniu indywidualistycznym od razu można mówić o ignorowaniu lub naruszaniu dóbr jednostki, ale w myśleniu kolektywistycznym trudniej to takie rozróżnienie, kiedy definicja “ja” jest bardziej budowana na zasadzie “ja czyli my”. To jest oczywiście uproszczenie, ale pokazujące, gdzie jest akcent postawiony. Ale o tym, jak Japończycy tworzą pojęcie “ja” i “self”, w jednym z kolejnych odcinków.